Jak się rodzi sportowiec?
Moja przygoda ze sportem sięga najmłodszych lat – bardzo wczesnego dzieciństwa. To zresztą chyba nawet nie przygoda ze sportem; to miłość do sportu! Tata – Robert od zawsze go uprawiał i trochę mnie do tego namawiał. Pewnego razu zabrał całą naszą rodzinę na stadion, gdzie wykonywał ciężki trening interwałowy. Mój starszy brat – Filip w tym czasie przemierzał okrążenie za okrążeniem, a ja bawiłem się w piaskownicy do skoku w dal, raz po raz przybijając tacie „piątki”, gdy mijał mnie przy piaskownicy. Po treningu zapytałem go: „po co się tak męczysz?”
Myślę, że jego nadzieje na wychowanie syna na sportowca legły wówczas w gruzach. Na szczęście – tata łatwo się nie poddał. Po kilku latach zaprowadził mnie na basen. To właśnie wtedy – jeśli można tak powiedzieć – mój świat obrócił się o 180 stopni, czyli wreszcie stanął na nogach. Szybko połknąłem sportowego bakcyla.
Od pływaka do triathlonisty…
Od trzeciej klasy podstawówki zaczęło się wstawanie o 5:30 na trening pływacki, który zaczynał się o 6 rano. To znaczy, prawdę mówiąc, wstawałem godzinę wcześniej – o 4:30, żeby się ubrać, a kiedy tata wchodził do pokoju, wyskakiwałem spod kołdry gotowy do wyjścia.
Tata nigdy, przenigdy, nie musiał mnie do porannego treningu zmuszać. A przy tym, jako że zawsze kierował się zdrowym rozsądkiem, zabraniał mi ćwiczyć, gdy widział, że jestem przemęczony lub przeziębiony. Zazwyczaj w takich przypadkach z płaczem wracałem do łóżka.
W pierwszej klasie gimnazjum zdałem sobie sprawę, że potrzebuję czegoś więcej, że samo pływanie przestaje mi wystarczać. Przy tym, niestety, samodyscyplina nie przychodziła mi łatwo. Poza tym, nie dawało się ukryć, znacznie odstawałem od swoich rówieśników wzrostem, co uniemożliwiało mi rywalizowanie z nimi w pływaniu na zadowalającym mnie poziomie. Zacząłem więc próbować innych sportów i zauważyłem, że z łatwością przychodzi mi bieganie. Z czasem dołączyłem do całej tej sportowej zabawy rower i wzorem taty, który w tym czasie startował w licznych zawodach na dystansie IRONMAN, zacząłem uprawiać triathlon.
Tak, triatlon okazał się w moim przypadku prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Od początku był dla mnie kwintesencją sportowego wysiłku, prawdziwego wyczynu.
Przez naukę do sportowego zawodowstwa…
W całym tym sportowym szaleństwie nie mogłem zapomnieć oczywiście o nauce. I tak, jak w realizowaniu moich pasji sportowych zawsze mogłem liczyć na pomoc taty, tak mama bez wytchnienia wspierała mnie w osiąganiu jak najlepszych wyników w szkole. Mimo wymuszanego przez udział w zawodach opuszczania wielu zajęć lekcyjnych, to w sporej mierze dzięki niej egzamin maturalny zdałem z całkiem dobrym rezultatem. A to z kolei pozwoliło mi dostać się na studia na Politechnikę Gdańską, której siedziba sąsiaduje z klubem, w którym chciałem kontynuować swoją karierę sportową.
Dziś, dzięki własnej pracy, ale też wsparciu wszystkich bliskich mi osób, jestem inżynierem budownictwa i wciąż wytrwale trenuję. W czasie studiów przez cztery lata przygotowywałem się pod opieką jednego z najbardziej utytułowanych trenerów w Polsce – Piotra Nettera, a kolejne dwa lata – dzięki programowi stypendialnemu Elemental Tri-team – miałem możliwość doskonalić się po okiem medalisty pierwszych igrzysk olimpijskich w triathlonie – Jana Rehuli.